Za rok, za dzień, za chwilę… Dzieje rodziny na Kresach i na zesłaniu

..........................

TYTUŁ: Za rok, za dzień, za chwilę… Dzieje rodziny na Kresach i na zesłaniu

AUTOR: Maria Pinińska

ROK WYDANIA: 2018

FORMAT: B5, oprawa miękka + składane szkice

LICZBA STRON: 188

WYDAWNICTWO: Primum Verbum

ISBN: 978-83-66354-12-8

Opis

Książka przedstawia wzruszającą historię wielodzietnej rodziny, która w 1940 roku została przez NKWD wyrzucona ze swojej posiadłości i wywieziona na Sybir. Po rychłej śmierci matki dzieci ich ojciec przez 6 lat zmagał się z trudnościami ocalenia swojej rodziny, najpierw w zesłaniu na Uralu, a potem w Kazachstanie. Życiu rodziny na zesłaniu towarzyszyła wizja utraconego raju – Wołosowa – i tęsknota za nim. Toteż w poszerzonym posłowiu Autorka przedstawia zbudowany już w Polsce osobisty “raj”, w którym wyraźne są przebłyski tego dawniej utraconego.

Fragmenty

W sierocińcach Kazachstanu

Nie pamiętam, jak znalazłam się w sierocińcu. Prawdopodobnie było to w tym czasie, kiedy w kołchozie pogorszyły się nasze warunki bytowe i dotkliwie cierpieliśmy z powodu głodu. W każdym razie ojciec, dopóki udawało się pozyskać mleko, trzymał mnie przy sobie. Zawiózł mnie do sierocińca w Sajramie, około 100 km od naszego kołchozu, ponieważ tam przebywała moja starsza siostra, a także spodziewał się w tym miejscu lepszych warunków niż w pobliskim Burnoje, gdzie również znajdował się sierociniec. Na osłodę mojej rozłąki z rodziną przywiózł mnie razem z dużym pszennym plackiem, który to rarytas bardzo rzadko jadałam. Przed pożegnaniem ukroił kawałek tego placka z naroża i dał mi do zjedzenia, a pozostałą dużą część całości przekazał Stasi na przechowanie z nakazem, żeby mi dawała codziennie po kawałku. […]

Syberia, jak zła czarownica, nie tylko pozbawiła mnie kontaktu z licznymi krewnymi i zabrała mi matkę, ale też zamieniła mojego ojca, silnego, przedsiębiorczego mężczyznę o pogodnym usposobieniu, w słabego, milczącego, smutnego starca.

W naszym raju rodzinnym

Urodziłam się 3 września 1938 roku w chłopskiej, dostatniej rodzinie, w osadzie Wołosowo, w pobliżu wsi Kościewicze, w powiecie Wołkowysk, jako szóste dziecko Marii i Kazimierza Pocełujko. […]

Ojciec w tym urokliwym zakątku zorganizował zasobne gniazdo rodzinne. Budował je w wielkim trudzie, z miłości do swojej żony i z ojcowską odpowiedzialnością tworzył warunki do zabezpieczenia bytu i dalszego rozwoju swoich dzieci. Gospodarstwo wypracowywało obfitość pożywienia na potrzeby licznej rodziny i na sprzedaż.

Życie w Wołosowie było niewątpliwie naszym rajem, ale ziemskim, człowieczym, w którym dobra potrzebne do życia wytwarzane były wspólnym wysiłkiem całej rodziny. Ojciec, niezwykle sprawny w prowadzeniu gospodarstwa, posiadający wszechstronne umiejętności oraz wiedzę rolniczą nie tylko z tradycji chłopskiej (np. w Polsce po wojnie od razu zaprenumerował pismo „Rolnik Polski”), mając niespożytą energię i pracowitość, w dużej mierze gospodarował sam, wynajmując pracowników tylko na prace sezonowe. W obsłudze zwierząt hodowlanych, a także w młóceniu zboża cepami pomagał mu Ojciec, nasz Dziadek, który mieszkał z nami. […]

Mama nie zajmowała się pracami polowymi, a tylko domem i dziećmi oraz hodowlą ptactwa domowego, w czym starsze dzieci jej pomagały, szczególnie w karmieniu i doglądaniu piskląt. […]

Często do pomocy Mamie przychodziła Babcia, szczególnie pomagała jej w cięższych pracach, jak np. w praniu. Obie były schludne i starały się dzieciarnię trzymać czysto, piorąc przecież ręcznie w balii, przy pomocy jedynie tarki. Mama, mimo choroby, wykonywała wszystkie domowe obowiązki, tylko w ostatnich latach częściej pomagała jej Babcia i coraz więcej obowiązków przejmowała Bronia, co czyniło ją przedwcześnie dojrzałą i nieco smutną, ponieważ ona jedna znała powagę choroby Matki.

Wygnanie z raju

Zanim nas wygnano z posiadłości, wcześniej krążyły pogłoski, że to nastąpi, ale miejscowi komuniści (składający się głównie z biedoty wiejskiej, którą szybko pozyskali Sowieci) zwołali zebranie, na którym zostały zdementowane rzekome pogłoski. Zapewniono zaś, że żadnych wywózek miejscowej ludności ani też zabierania ich mienia nie będzie i każdy będzie mógł nadal pracować na swoim. Jednakże niedługo po tym zebraniu, w mroźną noc lutową, zbudziło rodzinę ostre dobijanie się do drzwi naszego domu. Za drzwiami stał oficer NKWD i kilku przedstawicieli partii z najbliższej miejscowości. […]

Wieziono nas do pociągu cały mroźny dzień 10 lutego, toteż na postoju stacyjnym ojciec rozpalił ognisko i upiekł kiełbaski dla dzieci, starając się trochę nas ogrzać. To był ostatni posiłek na rodzinnej ziemi. Pod strażą załadowano nas w bydlęce wagony bez jakichkolwiek miejsc siedzących. Miały one dwa małe zakratowane okienka i zamykaną klapę wydalniczą w podłodze. W jednym wagonie było nas cztery wielodzietne rodziny, stłoczone razem z tobołami, dorzucono nam tylko trochę słomy do spania.[…]

W obozie – Karabasz na Uralu

O jciec pracował jako cieśla. Jeden bochenek chleba, jaki zarabiał dziennie za swoją pracę, to było o wiele za mało dla ośmioosobowej rodziny, ale udawało mu się pozyskiwać jakieś dokładki, poza tym mieliśmy systematycznie dosyłaną żywność od Babci i Cioci Rozalii, dopóki nie było frontu wojennego. Ośmiokilowe paczki przychodziły co dwa tygodnie, mimo to coraz bardziej dawało nam się we znaki niedożywienie. […]

Pobyt w obozie nie był głodowy dla wszystkich. Ci, którzy mieli w rodzinie więcej osób nadających się do pracy, byli w lepszej sytuacji. Pracowano głównie w kopalni miedzi, w dość trudnych warunkach, ale ta praca była lepiej płatna. Nas wspomagały paczki żywnościowe od krewnych pozostałych w kraju. Rodziny bez takiej pomocy, mniej zaradne, wymierały. Nękający był też nieustanny strach w obozie, bo zdarzało się, że ludzie znikali w tajemniczych okolicznościach, szczególnie członkowie rodzin wojskowych, policjantów, a także znaczniejsze osobistości.

W kołchozach Kazachstanu

W grudniu 1942 roku przygotowano nam przeprowadzkę z Uralu do Kazachstanu. Znowu była mroźna pogoda, toteż z kazachskiego miasteczka Burnoje, dokąd przetransportowano nas pociągiem, dalej wieziono wszystkich saniami do kołchozu Dżanauł, położonego na pogórzu Tien-szan. […]

Ojciec, mając możliwość wyprowadzenia rodziny z wojskiem, wahał się jednak z podjęciem ostatecznej decyzji. Widział wielki ścisk wokół armii, szerzenie się chorób, uważał, że to jest niebezpieczne dla nas, małych dzieci. Ostatni odjazd wojska nastąpił już w czasie zimowej pogody, Ojciec tym razem był przygotowany, ale w dniu odjazdu zerwała się wielka burza śnieżna połączona z zawieją i zamiecią, niebezpieczna nawet dla dorosłych ludzi. Ojciec, mając załatwioną furmankę na dowiezienie nas, wycofał się jednak z wyjazdu, uważając, że w sumie ta wyprawa jest zbyt niebezpieczna dla nas. Z perspektywy czasu wiemy, że to była trafna decyzja. Dostał w kołchozie jakąś szansę na przetrwanie, toteż uchwycił się jej kurczowo, uaktywniając wszystkie swoje umiejętności w budowaniu tej otrzymanej, skromnej przestrzeni do życia i zabezpieczenia rodziny.

Powrót do Polski

Doczekaliśmy się w końcu tego dnia, kiedy wchodziliśmy wszyscy na tzw. podwodę, odpowiednią furmankę, przewożącą ludzi, mościliśmy się na niej gęsto, radośnie podnieceni. Kiedy furmanka ruszyła, wpadłam w stan napiętej koncentracji uwagi, co będzie dalej, i rozsadzającej radości oczekiwania na zobaczenie tej Polski, której nie doświadczyłam przecież świadomie, ale moja wyobraźnia stworzyła z opowieści rodzeństwa tak realną przestrzeń krajobrazu, w którym działy się te wspominane nostalgicznie liczne wydarzenia z rodzinnego życia, w którym ja również uczestniczyłam, jako nieco wrzaskliwe, ale też figlarne maleństwo, żywotne i roziskrzone radością istnienia, rosnące tam w „naszych stronach” pod opieką swojej Matki, ale też Pana Boga i Matki Boskiej – Maryi, której imię mi nadano. […]

W dzieciństwie często słyszałam, że cudem przeżyłam Syberię. Nieco później, kiedy rozważałam okoliczności mojego ocalenia, doszłam do wniosku, że oczywiście nade wszystko Opatrzności Boskiej i mojej rodzinie zawdzięczam przetrwanie w tak ciężkich warunkach sześciu lat życia, od niemowlęctwa, w dodatku bez Matki. Dzisiaj, kiedy jestem w pełni świadoma wielu okoliczności i faktów z tamtego czasu, jestem też pełna uznania dla sprawności rządu polskiego na obczyźnie w niesieniu nam pomocy, a także wyrażam bezgraniczną wdzięczność wszystkim ludziom dobrej woli, którzy na przekór złu spieszyli nam z pomocą, żebym między innymi ja mogła bezpiecznie przeżywać w Polsce, od dzieciństwa do starości, mój czarowny dar życia, zgodnie z moim wizyjnym postanowieniem w sierocińcu.

 

Spis treści

W sierocińcach Kazachstanu

W naszym raju rodzinnym

Wygnanie z raju

W obozie – Karabasz na Uralu

W kołchozach Kazachstanu

Powrót do Polski

Posłowie

Spis ilustracji i szkiców